Karteczki w kropeczki.

Karteczki w kropeczki.

Znudziło mi się wieczne drukowanie, docinanie i produkowanie kartek z niczego. Skusiłam się wreszcie na "kartkowe" zakupy. Trochę papierów,  mata do cięcia (co za luksus;-)), porządne nożyczki ..., czyli bez zbędnych szaleństw. Czekałam cierpliwie, aż przesyłki dotrą żebym mogła wykorzystać zakupy w lutowym odcinku Anulkowej zabawy kartkowej>> . W tym miesiącu zadanka wymyślała pierwsza gościnna projektantka, czyli Małgosia>>.  
Ostatnia paczka dotarła w piątek więc wczoraj po południu wylazłam spod kocyka, powyciągałam te swoje zakupy, dorzuciłam swoje stare zapasy kartkowe i z zapałem małego dziecka, które dostało nowe zabawki, zabrałam się za robotę. Tematy wymyślone przez Małgosię nie wydawały się specjalnie skomplikowane, miałam mnóstwo pomysłów na wypasione karteczki, no i bogaty warsztat;-).
Po kilku godzinach, składania, komponowania, wycinania... jedyne co miałam na biurku, to nieziemski bajzel:-). 
Chyba mam taką wadę wrodzoną, w każdym nadmiarze czuję się lekko zagubiona i kartki wykleiłam dzisiaj, w dwie godzinki, na prawie pustym biurku.  Są więc takie jak zwykle, proste, bardzo "casikowe", po prostu moje;-). Zdjęcia też tradycyjnie do kitu, bo strasznie dziś pochmurno, a ja ciągle w domowym areszcie :(
W lutowej serii,  wykorzystując zakupy,  postawiłam na kropeczki. Najpierw dwie kartki wielkanocne, czyli według wytycznych zając w towarzystwie kurczaka i pisanki




 Kartka z serduszkiem, to  już w ogóle kwintesencja minimalizmu:-)



Jak już się rozkręciłam w tym klejeniu, to bożonarodzeniową śnieżynkę też zrobiłam.



To na koniec jeszcze cały komplecik...


i oczywiście banerek zabawy.


Pozdrawiam :-)
Rekordowa zima ;-)

Rekordowa zima ;-)

Tej zimy pobijam zdecydowanie rekord życiowy w ilości wszelkich infekcji grypopodobnych. Od trzech lat podśmiewałam się pod nosem, że żadne jesienno-zimowe infekcje się mnie nie imają, bo mój układ odpornościowy ma ważniejsze zadania, niż jakiś tam katar;-) Teraz nadrabiam z nawiązką, znów mnie dopadło jakieś wredne choróbsko i zafundowało przerwę w życiorysie. Widać w przyrodzie równowaga musi być. Dziś, po prawie całym tygodniu niebytu, zaczynam widzieć, słyszeć i czuć, więc powolutku wracam do życia, także tego blogowego. Tutaj można sobie "pożyć" nie wychodząc z łóżka.
Nie nadaję się na razie do wielkich wyczynów,  a w zasadzie, to do niczego się nie nadaję;-), więc dziś będą zalegające na dysku drobiazgi.
Na pożegnanie zimy chciałam pokazać Wam moje malutkie śnieżynki. W dziedzinie ilości wysupłanych śnieżynek, też pobijam rekord, kolejne powstały trochę przy okazji. Takie maleństwa (około 1,8 cm średnicy), to dobry sposób na uwolnienie czółenka z pozostałości nitek.



 

Dzięki koralikom i malutkim cyrkoniom w wieczornym świetle zdecydowanie nabierają blasku i skrzą się jak prawdziwy śnieżek, tylko  trudno to sfotografować bez fachowego oświetlenia ;-)


Pomyślałam sobie, że pasują do lutowego wezwania w Szufladzie>>, chociaż przy tych wszystkich koralikowych cudeńkach, które można tam zobaczyć, to raczej ozdobami Królowej Śniegu nie zostaną:-)


Na koniec może jeszcze lekko spóźnione pożegnanie karnawału, czyli jeszcze jedna para frywolitkowych kolczyków z zaległej "produkcji".





 I znów zupełnie niezamierzenie wyszedł mi post  B&W;-)

Pozdrawiam spod kocyka:-)

Odwilż;-)

Odwilż;-)

Dni coraz dłuższe, rankiem świergolą wróble, po nocach drą się koty, a do tego całkiem znośna temperatura i pogoda. Za miastem widać jeszcze jakieś resztki śniegu, ale wszędobylskie błoto ewidentnie jest symptomem odwilży. Właśnie wróciłam ze spaceru, butów chyba nie domyję,  ale co tam, czuję wiosnę:-D
I z racji tej przedwiosennej odwilży wpadam, żeby Wam pokazać... śnieg;-) Konkretnie trochę frywolitkowych śnieżynek, które uparcie produkuję w każdej wolnej chwili zgodnie z noworocznym postanowieniem. Nie ma tych chwil za dużo, więc najczęściej zasypiam z czółenkiem i chyba więcej pruję niż supłam, bo takie dziobanie po troszku powoduje, że stale się mylę. Wszyscy supłający dobrze wiedzą, że prucie frywolitki to zajęcie zegarmistrzowskie więc bardzo powolutku mi tego śniegu przybywa, ale limit miesięczny na luty wyrobiłam z zapasem. Żeby nie straszyć tej skradającej się za oknem wiosny dziś pokażę tylko część śniegowego urobku.  To ta "gorsza" część, czyli śnieg z elementami odwilży, bo wszystkie te śnieżynki mają błędy, ale nie powiem Wam gdzie, zostawię tą wiedzę dla siebie i dla spostrzegawczych;-) Czasem po prostu błąd dostrzega się w takim momencie, że nie sposób już pruć, bo szybciej byłoby zrobić od nowa. Moje lekko zwichrowane śnieżynki prezentują się tak:



A tutaj śnieg na resztkach śniegu, myślę, że mój ładniejszy:-)


Moim śnieżynkom, też się trochę odwilż udzieliła, ale będą jeszcze oczywiście prane i krochmalone zanim w grudniu trafią na choinkę. Wszystkie gwiazdki supłane Aidą 20. Żeby się nie znudzić tym dorywczym supłaniem testuję sobie różne, darmowe wzory z sieci, albo po prostu wyrabiam resztki kordonka próbując uzyskać coś na kształt śnieżynki. 

.
1 i 2 to śnieżynki, których autorką jest Renulek>> (wzór1>>, wzór2>>). Autorką wzoru nr 3 jest Anna Barzyk, wzór można znaleźć tutaj>>.  Wzór czwórki, która wyszła mi dość spora  jak na śnieżynkę (12 cm średnicy) jest autorstwa Robin Perfetti i można go znaleźć tutaj>>.
Śnieżynki  oczywiście są świąteczne, wiec wędrują na zabawę u Reni>>


Skoro dziś tak bardzo frywolitkowo, to chciałam się jeszcze pochwalić serduszkiem, które miło być wysupłane na facebookową zabawę walentynkową>>, ale skończyłam dopiero wczoraj, czyli jak zwykle się nie wyrobiłam na czas. Ten sam wzór, którego autorka jest Krystyna Wordliczek >> pokazywała już tutaj>> Justynka. Moja wersja jest miętowa i ma troszkę koralików,  powieszę ją sobie chyba w samochodzie, żeby mi było wiosennie.




I znowu mi wyszedł tasiemcowy post, ale to wszystko przez ten wiosenny przypływ sił witalnych,
bo wiosna tuż, tuż :-D


Nawet robale już wyszły z ukrycia i jeden mi wlazł w kadr  (lewy górny narożnik;-))

Pozdrawiam serdecznie:-)
Jak Walenty nie poleje...

Jak Walenty nie poleje...

...to na wiosnę masz nadzieję. Chciałabym bardzo, aby się ta mądrość ludowa sprawdziła, bo strasznie już tęsknię za wiosną a u mnie dziś nie polało, czyli był piękny i słoneczny dzień. Jedyna ulewa dotyczyła serduszek, czerwieni i innych - mniej lub bardziej uroczych - gadżetów walentynkowych atakujących z półek sklepowych i Facebooka.
Z tymi Walentynkami to jest trochę tak jak z disco-polo, niby nikt nie słucha, a wszyscy znają. Wbrew pozorom obchodzenie tego dnia jako  święta miłości, nie ma nic wspólnego z małpowaniem amerykańskich zwyczajów jak to zwykło się mawiać, bo jego  korzenie sięgają ponoć średniowiecznej Europy. Ale zostawmy historię, zapewne w średniowieczu Walentynki wyglądały zupełnie inaczej, podobnie jak inaczej wyglądało Boże Narodzenie czy Wielkanoc. Osobiście nic nie mam przeciwko świętowaniu tego dnia przez zakochanych, a formę niech sobie każdy wybiera taką jak mu odpowiada.


Jeśli idzie o formę to udało mi się wykonać jedną "walentynkę" na specjalne zamówienie i w zasadzie wpadłam tu dziś tak szybciutko, żeby się nie przeterminowała. Kartka dość osobista, ze względu na zdjęcie, ale zakochani są tak zaprawieni w życiu on-line, że nie mieli absolutnie nic przeciwko publikacji. 
To chyba najbardziej "strojna" kartka jaką popełniłam, widać komercyjne klimaty trochę mi się udzieliły;-) Zdjęcia niestety kiepściutkie, bo robione późnym, pochmurnym popołudniem.






Na zakończenie dziękuję Wam bardzo za odwiedziny i tyle ciepłych słów w komentarzach pod moim folkowym koszyczkiem. Znów mnie strasznie ciągnie do wyplatania, ale mam ostatnio mocno pod górkę, więc nie na wszystko starcza mi sił i  przyjemności muszą poczekać. 

 Życzę Wam pięknego i spokojnego walentynkowego wieczoru,
nawet jeżeli uważacie, że to tylko komercja i kupa hałasu ;-)

    “ proszę was nie bójcie się samotności
 nie bójcie się ciszy nie bójcie się "nudy"
    pamiętajcie że milczenie jest wymowne
    że nienawiść krzyczy ryczy ujada i wyje
    miłość uśmiecha się milczy
    czeka na was ” 

Tadeusz Różewicz i Ola :-)

Folkowy minimalizm?

Folkowy minimalizm?

Jeśli idzie o gusta, to miewam dość często rozdwojenie jaźni. Jestem chyba dobrym materiałem badawczym dla jakiegoś psychologa, tym bardziej, że to swoiste "rozdwojenie", chyba nie tylko moich gustów estetycznych dotyczy. Dobrze wiecie, że najczęściej ciągnie mnie  w stronę  prostoty, minimalizmu i klimatów biało-szarych (ewentualnie czarnych;-)). Tylko co ma z tym wspólnego moje wielkie zamiłowanie do folkowych wzorów? Przecież folk to kolory, wręcz nadmiar kolorów, olbrzymie bogactwo jaskrawych i energetycznych wzorów, które po prostu uwielbiam. 
Cała trudność polega na tym, że ilekroć sięgam do tych motywów, to zawsze mam dylemat jak ugryźć temat, by nie przesadzić i nie popłynąć za bardzo poza ten mój świat estetycznego spokoju.
Wczorajszym długim zimowym wieczorem, trochę zmobilizowana pewnym "zamówieniem", sięgnęłam znów do folkowych motywów i do moich papierowych rureczek. Dawno nic nie uplotłam, czas był najwyższy, żebym nie zapomniała jak to się robi;-). Trochę miałam oporów bo nie przepadam za wyplataniem pokrywek z tekturowymi elementami. Strasznie dużo z tym zabawy i  stale trzeba czekać, aż coś wyschnie, ale  folk podziałał chyba na mnie energetyzująco, bo nawet to klejenie sprawiło mi przyjemność
Efekt końcowy oceńcie sami. Niestety ze słonecznej pogody niewiele zostało, więc tym razem sceneria szaro - bura, jak pogoda za oknem :-(

 










Powiem nieskromnie, że mnie się podoba, nawet bardzo :-). Chyba dlatego, że tęsknie już strasznie za wiosną i kwiatami, niech w końcu będzie kolorowo na dworze, wtedy ze spokojem wrócę do swoich szarości.


Oby do wiosny:-)





Przyprószone śniegiem...

Przyprószone śniegiem...

Piękny był dziś dzień, przynajmniej u mnie. Leciutki mróz i przygrzewające mocno słońce, które dodatkowo rozjaśniał zalegający miejscami śnieg, poza miastem bielutki i trzymający się dzielnie, mimo braku świeżych dostaw. To piękne słońce zmotywowało mnie  do tego, by zrobić sobie dziś wolne od wszelkich obowiązków i korzystając z pogody uciec na godzinkę od cywilizacji. W końcu każdemu się czasem należy;-)
Daleko uciekać nie muszę,  jakieś 200 metrów i jestem nad brzegiem zamarzniętego jeziora, czyli w zupełnie innym, ciągle mocno zimowym świecie. Przy okazji spaceru pstryknęłam zdjęcia swojego kolejnego pomysłu. Zgodnie z zapowiedzią>> znów miał być komin, z założenia w beżach i ciepłych brązach. Tym razem postawiłam na akryl, zima zmierza do końca więc sezon grzewczy również, a poza tym akryl mnie raczej nie pogryzie. Zamówiłam sobie w moim ulubionym Sklep-iku>>; (ekspresowa dostawa, super obsługa i pełen inspiracji blog właścicielki więc polecam) kilka motków cieniowanej włóczki himalaya mercan batik. Bardzo fajna odmiana odpornego na mechacenie i antybakteryjnego (cokolwiek to znaczy ;-)) akrylu, który fakturą przypomina mi trochę bawełnę. Komin miał być w formie długiej tuby, tak aby można było używać go także zamiast czapki. Nad wzorem specjalnie nie dumałam, po prostu zwykłe słupki przy cieniowanej włóczce wydawały mi się najlepszym wyborem. Niestety po przerobieniu kilku rządków uznałam, że to nie koniecznie to, o co mi chodziło. Splot wydawał mi się trochę z cienki i za delikatny jak na komin. Pogrzebałam trochę w swoich zapasach i odnalazłam dwa motki białej włóczki jeans yarn art. To mieszanka akrylu i bawełny, więc raczej odmiana mało zimowa, ale w końcu wiosna idzie;-) więc spróbowałam przerabiać te dwie wełenki razem. Efekt na tyle mi się spodobał, że w dwa wieczory powstał komin. Osobiście uwielbiam melanżowe sploty. Biała włóczka dodała  całości nie tylko odpowiedniej grubości, ale dodatkowo rozjaśniła brązowe odcienie. Wyszedł mi  komin lekko "przyprószony" bielutkim  śniegiem, który kolorystycznie bardzo się wpasował w dzisiejsze okoliczności przyrody, więc wybaczcie ilość zdjęć ;-)


 






Miałam tylko problem z jakąś modelką posiadającą coś na kształt głowy ;-)


Za to inne modele właziły mi w kadr bardzo chętnie...


A tutaj "lustro czasu", bo dokładnie tak moja psinka -babcinka wyglądała kilka ładnych lat temu:-)


I jeszcze cichy bohater drugiego planu (ten malutki czerwony punkt, po lewej).


Na początku pomyślałam sobie - odważny - śmigać na łyżwach środkiem zamarzniętego jeziora, potem zaraz pomyślałam coś zupełnie innego;-), ale przecież sama jako kilkunastolatka śmigałam po tym jeziorze na zdezelowanych figurówkach nie myśląc o czarnych scenariuszach i ewentualnych konsekwencjach. 

Czasem tego nieskażonego życiowym doświadczeniem szaleństwa mocno mi brakuje...

Pozdrawiam zimowo :-)
Copyright © 2014 Papierolki , Blogger