Fluidy, czyli zaklinanie rzeczywistości;)
Czerwcowe "lato" dało nam ostatnio popalić. Mimo dużych pokładów nabytego optymizmu nieustająca szaruga za oknem i jesienna temperatura wpędzały mnie w dziwne rozmyślania. Deszcz co prawda ślicznie odświeżył umęczoną suszą zieleń za oknem, no ale ileż można:). Już chyba wolę nieustanne bieganie z konewkami, niż z parasolem. Parasole o tej porze roku powinny sobie wygodnie odpoczywać w domu i nabierać sił przed sezonem jesiennym.
Niedawno ktoś mnie poprosił o wyplecenie koszyka na parasole więc uznałam, że to dobra pora by spróbować pobawić się w czarownicę i po zaklinać trochę tą deszczową rzeczywistość. Zabrałam się więc za zrealizowanie prośby, ufając, że jak te parasole będą miały gdzie zamieszkać, to przestaną się tak na dwór wyrywać. Parasolnik powstał... i lato dziś przyszło... w całej okazałości;)
Mam nadzieje, że na stosie mnie nikt nie spali za to czarowanie, bo prognozy wieszczą afrykańskie upały, ale jakby co, to ja nie mam z tym nic wspólnego:)
Dziś ostatni dzień czerwca, a ja jeszcze nie wywiązałam się z zadania, które zadała Renia>> w ramach prowadzonej z Justynką>> zabawy w Oswajanie frywolitki>>. Tematem na ten miesiąc miały być cluny, czyli listka.
Chociaż dość wcześnie zabrałam się za temat, to efekty były mizerne. Nie szło mi to "clunowanie" wybitnie. Nitki mi się plątały, schematy partaczyłam a listki wychodziły w tak egzotycznych kształtach, że trzeba by nie lada wyobraźni, by jakieś listki w nich dojrzeć. Byłam raczej zniechęcona na tyle, że straciłam nadzieję, że coś mi w ogóle z tego supłania wyjdzie. Ale od czego czary- mary:) W niedzielę wieczorem w komentarzu pod swoimi pracami>> Justynka przesłała mi internetowe fluidy;), a ja je najzwyczajniej w świecie odebrałam. Co prawda jakieś zakłócenia musiały być po drodze, bo moje listeczka ciągle trochę zdeformowane, no ale są:) Czasu miałam raczej niewiele, więc powstały dwa małe motywy, które wykorzystałam do "szyjących się" (można to tak nazwać, bo igły w końcu używam:)) właśnie saszetek na moją ogródkową lawendę (powolutku czas zacząć tegoroczne lawendowe zbiory) . Koroneczki na razie tylko delikatnie "przychwyciłam", na potrzeby prezentacji, bo wygodniej robić naszywki na "wypachanym" woreczku.
Z daleka wyglądają całkiem fajnie, a w końcu na dzieła sztuki patrzy się z daleka, co zawsze sobie powtarzam, jak podchodzę za blisko lustra:)
Bardzo Wam dziękuję za wszystkie komentarze pod ostatnimi postami i witam serdecznie nowych obserwatorów.
Pozdrawiam słonecznie:)
Ola